Need for Speed, Need for Speed 2, Need for Speed 3: Hot Pursuit, Need for Speed 4: Road Challenge, Need for Speed Porsche 2000, Need for Speed Underground, Need for Speed Underground 2, Need for Speed Most Wanted, Need for Speed Carbon itd – Janusz potrafi z pamięci wymienić tytuły większości części tej popularnej ścigałki, w każdą kolejną odsłonę zagrywał się jeszcze młodziakiem będąc. Film jednak nie pozostanie w jego pamięci długo – jest po prostu niejaki.
Zawiera SPOILERY!
Janusz nie czekał na ekranizacje jego ulubionej gry wyścigowej,
nie poszedł też na nią do kina – zbyt dużo razy się zawiódł na tego typu
przedsięwzięciach (choćby DOOM,
BloodRayan), dlatego też film obejrzał dopiero gdy puszczali go w telewizji.
Może dzięki temu przychodząc do mnie, nie pluł kwasem od drzwi, ale w miarę
spokojnie opowiedział mi co i jak.
Największy problem z filmem, jest taki, że mógłby on mieć
dowolny tytuł, „Szybcy, ale nie wściekli”, „Kolejny film o wyścigach”, „Zabili
mi kumpla,więc się zemszczę”, ale ktoś wymyślił, że nazywa się „Need for Speed”
i mimo, że reklamowany jest, jako ekranizacja gry o tym samym tytule, oprócz
fajnych aut nic wspólnego z nią nie ma.
"Jedyną rzeczą jaka ratuje ten film od potępienia, to świetne zrealizowane sekwencja wyścigów i pościgów"
W pierwszych częściach gry zabawa polegała po prostu na
ściganiu się super samochodami na pięknych, zamkniętych trasach, w trzeciej
części wprowadzono widowiskowe pościgi policyjne, w Underground tuning, w
Underground II otwarte miasto. Most Wanted było najbardziej dopracowaną częścią
serii, żadna kolejna nie była już tak dobra. Jednak w każdej z nich chodziło o nieskrępowaną radość z
jazdy, natomiast w filmie postanowiono skupić się wokół wątku dramatycznego,
wyścigi pozostają dodatkiem. W grach ścigaliśmy się by zdobyć, puchar, respekt,
być najlepszym, w filmie bohater jest
kierowany osobistą vendettą. Wydaje się, że reżyser chciał właśnie
połączyć w filmie dwa elementy – dramatyczną pogoń za zemstą, oraz ten luz
nieskrępowanych wyścigów z gier – niestety wyszła z tego mieszanka wprost
groteskowa.
Tobey Marshall (Aaron Paul) jest świetnym kierowcą, o
niezbyt dużej inteligencji, ponieważ w ramach porównywania długości członków
postanawia spróbować sił w wyścigu na ruchliwych autostradach razem z Dino
Brewsterem (Dominic Cooper – świetny jako Preacher i Howard Stark, tutaj
niejaki). Wybór aut pada na supersportowe Koenigsegg Agera R. Zupełnie
przypadkiem Dino ma trzy takie w garażu, dzięki temu w wyścigu może też wziąć
udział przyjaciel Tobey’a Pete. Dino okazuje się niezłym skurczybykiem, bo nie
mogąc wygrać wyścigu, spycha Peta z drogi, Ten ginie na miejscu. Dino udaje się
zatuszować swój udział w wyścigu, a Tobey zostaje oskarżony o spowodowanie
wypadku i na dwa lata trafia za kratki.
Tutaj Janusz ma pierwsze poważne zastrzeżenie do filmu - Stany
Zjednoczone, XXI wiek, czasy kamer na skrzyżowaniach, mostach, latarniach,
czasy wideorejestratorów w dużej części samochodów, szaleńczy wyścig ruchliwą
autostradą, powodujący wiele kolizji i zakończony wypadkiem śmiertelnym i nikt,
NIKT! nie jest w stanie policzyć czy były tam 2 czy 3 supersamochody.
Wystarczy, że Dino przedstawia lewe kwity + poświadczenie jakiegoś wujka że
istniały tylko 2 Agery i sprawa zamknięta.
Lecimy dalej – bohater po dwóch latach wychodzi z więzienia
i postanawia się zemścić, w tym celu oczywiście musi wziąć udział w wyścigu,
który odbędzie się za 45 godzin na drugim końcu USA (standardowo organizator,
nie wiedząc o istnieniu bohatera, postanowił wyznaczyć taki czas, żeby bohater
zdążył na styk dojechać, dlaczego nie tydzień, nie 10 dni, tylko 45 godzin o
momentu wyjścia z więzienia?). Co więc robi nasz rajdowiec? Wsiada razem w
blond laską w 900 konnego Mustanga
Shelby i gna na złamanie karku do Californi. Film jest kopalnią memów np. „Twój
przyjaciel ginie w nielegalnym wyścigu samochodowym, ponieważ twój wróg zepchnął
go z drogi. Wyruszasz więc do Kaliforni by ścigać się z wrogiem, po drodze
doprowadzając (bez żadnego uzasadnienia) do masy kolizji i wypadków, w których
rany mogą odnieść przypadkowi kierowcy, którzy też mają rodziny i przyjaciół.
Chwalisz się swojej blond koleżance, jaki to z ciebie świetny kierowca.” Tak,
jeśli ktoś chciałby kiedyś nakręcić pastisz w stylu Strasznego Filmu, ale o
wyścigach samochodowych, może śmiało skopiować fabułę z Need for Speed.
Nie mówię, że rozwiązanie takie jest całkowite złe, ale
inaczej to wybrzmiewa, gdy mamy do czynienia z takim wyjętym spod prawa
Dominickiem Torreto albo z kimś komu zależy tylko na byciu najlepszym kierowcą,
a inaczej kiedy mamy dotkniętego osobistym dramatem, do tego bardzo
emocjonalnego bogatera jakim jest Tobey.
Inni bohaterowie też są komiczni: mamy dwóch wyśmienitych
mechaników, którzy przez cały film nic nie naprawiają, a wątpię czy umieliby
poradzić sobie z kosiarką do trawy. Obowiązkowo mamy także Murzyna, który
pojawia się, jak hiszpańska inkwizycja, ze skeczów pewnego kabaretu.
Antagonista jest zły, bo jest. Nie chodzi tutaj o grę aktorów, która jest
naprawdę niezła, ale o scenariusz, który
każe im robić dobrą minę do złego filmu…
Jedyną rzeczą jaka ratuje ten film od potępienia, to świetne
zrealizowane sekwencja wyścigów i pościgów – do pracy zaciągnięto tutaj
tradycyjne popisy kaskaderskie,
zrezygnowano z efektów komputerowych. Jednak i w tym aspekcie występuje
skaza, która psuje obraz całości – supersportowe auta nie mogą uciec zwykłym
policyjnym radiowozom.
4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz